Rzecz dzieje się „Już wkrótce”…
Awaryjne lądowanie na wyspie, która nagle wyłoniła się zza burzowych chmur, przetrwałem ja, ale nie turystyczna awionetka, którą niefrasobliwie wybrałem się na samodzielną wycieczkę nad wodą. Wśród niewielu rzeczy wydobytych z potrzaskanej maszyny o dziwo znalazł się mój prepersowski laptop z dokręcaną prądnicą na korbkę. Mniej szczęścia miał za to służbowy smartfon, który stopił się w ogniu od silnika niczym lody w czerwcu. Szczęśliwie działał na tyle długo, by zakończyć transfer ostatnich danych, bowiem nie kupiłem jeszcze do laptopa modułu internetowego, więc z siecią łączyłem się via smart.
The Alters. Na szczęście pobrałem właściwą grę. Jestem uratowany!
Natychmiast z ocalałego sprzętu skonstruowałem przystawkę realizującą i podłączywszy do laptopa urzeczywistniłem mechanikę gry: mogłem od ręki tworzyć alternatywne wersje samego siebie – altersów!
Tak uzbrojony ruszyłem badać i podbijać bezludną wyspę, na którą rzucił mnie los. Trzeba ściąć i przetransportować drzewo do obozu? Żaden problem. Przecież się rozdwoję! Nie ma mi kto podać młotka? Już sam go sobie niosę, a jeszcze trzeci ‘ja’ trzyma gwoździe. Zaraz lunie, więc trzeba szybko przenieść zbiory w bezpieczne miejsce? Za chwilę truchtem wybiega po kosze owoców cała drużyna tragarzy.
Po miesiącu nie tylko zadomowiłem się na wyspie, ale zacząłem snuć śmiałe plany jej opuszczenia. Nie brakowało mi ani rąk do pracy, ani głów do wymyślania niezwykłych pomysłów. Mogę na podstawie schematów
Nautilusa zbudować łódź podwodną, a może lepiej skonstruować balon i dodać mu napęd ślimakowy z trzpieniem? I tu pojawiło się nieoczekiwane niebezpieczeństwo!
Ilekroć biłem się z myślami, powstający altersi zdecydowanie opowiadali się za jednym z pomysłów, do tego stopnia, że groziło to waśniami, a nawet rękoczynami. Ale czy można kłócić się z samym sobą? Rozwiązaniem było realizowanie wszystkich pomysłów równocześnie, do czego wykonawców nie mogło zabraknąć. W końcu pojawiła się myśl, czy warto opuszczać wyspę? Przecież stała się miejscem idealnym, utopią spełnioną. Jestem na niej tylko ja sam, ale nie brak mi towarzystwa, z rozmachem wcielam w życie wszystkie swoje pomysły, co tylko zamarzę jakąś zachciankę, zaraz mogę ją spełnić…
Obudziłem się. Poobiednią drzemkę w hamaku brutalnie przerwały odgłosy dziecięcych krzyków, dobiegające z przystani spacerowych motorówek. Właśnie wylądowała grupa dzieciaków przyjeżdżających na kolonie nad jeziorem. No to koniec mojej bezludnej wyspy – ciężko westchnąłem, odkładając leżącą na piersi X księgę przygód Tytusa na stolik, obok
Tajemniczej wyspy Verne'a i szklanki Martini z lodem. Sięgnąłem po laptopa i naciągnąłem na uszy słuchawki, żeby spokojnie pograć w
The Alters.
Dlaczego właśnie tę grę wybrałem na wakacje na bezludnej wyspie?
Przede wszystkim jest ciekawa, oparta na oryginalnym pomyśle, który skłania do myślenia: co można było zrobić w życiu inaczej? czy można jeszcze coś w nim zmienić? i jakie miałoby to konsekwencje? Prowokuje do zastanowienia, kim jestem i czy mogę stać się kimś innym. To polska gra, z firmy, od której mam same dobre tytuły na półeczce GOG-a. I jest po polsku (no, przynajmniej napisy). A najważniejsze, że jeszcze w nią nie grałem.
Udanych wakacji!